25 września 1994 roku zegar moich marzeń zaczął radośnie tykać. Tego dnia w towarzystwie pięciu moich koleżanek i kolegi przyleciałem do stolicy Nepalu Kathmandu. Przyleciałem z nadzieją, że Jego Królewska Mość Mount Everest i inni dostojnicy himalajskiego dworu zechcą nas przyjąć podczas krótkiej audiencji. Inaczej mówiąc, że będziemy dopuszczeni na królewskie pokoje choćby nie wiem jak daleko od sali tronowej odległe.

 

Zanim jednak do tego doszło pojechaliśmy autobusem z Kathmandu do Jiri skąd po 7. dniach dotarliśmy pieszo do Namche Bazar (3500 m). Z Namche Bazar doliną potoku Imja powędrowaliśmy w kierunku osady pasterskiej Chhukung. Chcieliśmy spełnić prośbę pań: Kukuczkowej i Choldowej i pod tablicą poświęconą pamięci Rafała Choldy, Czesława Jokiela i Jerzego Kukuczki złożyć wiązanki suchych kwiatów. Znalezienie tablicy nie było jednak sprawą łatwą. W jej poszukiwaniu, idąc w górę doliny potoku Imja dotarliśmy na wysokość około 5100 m, ale nikt z nas tablicy nie zauważył. Przekonani, że już jej nie znajdziemy, na wprost południowej ściany Lhotse ustawiliśmy symboliczny kopczyk i złożyliśmy na nim wiązanki

.

W drodze powrotnej uśmiechnęło się jednak do nas szczęście i nad pasterską osadą Chhukung znaleźliśmy tablicę. Pod tablicą położyliśmy wiązankę suchych kwiatów zebranych przez koleżanki w pobliżu osady. Chwila milczenia w tak niezwykłej scenerii w sposób szczególny zainspirowała do zadumy nad przemijaniem ludzkich spraw. Pomyślałem wówczas, że trudno o wspanialszą scenerię dla upamiętnienia postaci Jerzego Kukuczki i jego kolegów. Od południa sylwetka jednej z najwspanialszych gór świata Ama Dablam, od wschodu Baruntse i Cho Polu, od północnego wschodu Island Peak, a od północy… No właśnie, od północy Lhotse, ze swoją słynną południową ścianą, która pochłonęła tyle ofiar. I wreszcie Nuptse, niemy świadek wielu tragedii i dramatycznych wydarzeń.

Nasyciwszy oczy wspaniałym widokiem zeszliśmy do osady pasterskiej Pheriche skąd z wolna, najpierw doliną potoku Chola, a potem wzdłuż lodowca Khumbu, pomaszerowaliśmy w stronę Everestu.

Po nocy spędzonej w osadzie Lobuche wyruszyliśmy w kierunku północnym, by po upływie l i 1/2 godziny stanąć na szczycie o wdzięcznej nazwie Kala Pottar (5545 m). Jakby u naszych stóp ?wygrzewał się” w słońcu potężny lodowiec Khumbu, a ponad nim dumnie stały, niczym podczas uroczystej parady, PumoRi, Lingtren, Khumbutse, Mount Everest, Lhotse i Nuptse. Taki widok roztaczał się przed naszymi oczami od północy i północnego wschodu. A od południa wspaniała sylwetka Ama Dablam oraz Kangtegi i Thamserku.

Po nocy spędzonej w Lobuche (4930 m n.p.m.) dotarliśmy do osady Tengpoche (3860 m n.p.m.) ze sławnym klasztorem, prawie całkowicie zniszczonym przez pożar w 1989 roku. Obecnie klasztor, dzięki wydatnej pomocy i współpracy międzynarodowej, jest już w zasadzie odbudowany. Wczesnym rankiem pożegnaliśmy Tengpoche i rozpoczęliśmy drogę powrotną do Namche Bazar. Nikt z nas nie potrafił się oprzeć pokusie, by nie zatrzymać się na ścieżce i jeszcze raz ogarnąć spojrzeniem znajome już sylwetki Everestu, Lhotse i Ama Dablam. Tak zakończył się jeden etap naszej nepalskiej przygody.

Etap następny rozpoczęliśmy marszem w górę. Tym razem w kierunku Cho Oyu. Po dwóch dniach marszu stanęliśmy na szczycie Gokyo Peak, skąd roztacza się równie wspaniała panorama jak z Kala Pattar.

Od zachodu na północny wschód swój majestat prezentowały: Cho Oyu, Ngzumba, Gyangchung Kang, Everest, Lhotse, Makalu, Cholatse, Taboche i Ama Dablam. A od południa niezmiennie Kangtega i Thamserku. Tę wspaniałą panoramę uzupełniał król nepalskich lodowców Ngozumba a na zachód od niego zielono błyszczały trzy jeziorka. Gokyo Peak opuszczaliśmy równie wolno jak Kala Pattar. Po dwóch dniach marszu ponownie zjawiliśmy się w Namche Bazar. Nazajutrz odbyliśmy wycieczkę do położonego nad osadą hotelu Everest View. Z tarasu hotelu po raz ostatni delektowaliśmy się widokiem Everestu, Lhotse, Nuptse i Ama Dablam.

Następnego dnia byliśmy już w Lukli, skąd samolotem polecieliśmy do Kathmandu. W chwilę po starcie ujrzeliśmy pełną majestatycznej bieli, postrzępioną koronę Himalajów z ich najwybitniejszymi szczytami.

Pobyt w stolicy Nepalu przeznaczyliśmy na zwiedzanie jej zabytków i miejscowości w dolinie Kathmandu położonych. Ale nie one sprawiły na nas największe wrażenie. Najmocniej w pamięci pozostanie nam kremacja zmarłych nad świętą rzeką Bagmati.

Z Kathmandu wyruszyliśmy na spotkanie kolejnej przygody. Czekała na nas dżungla, położona na granicy z Indiami, a w niej spływ canoe rzeką Rapti w towarzystwie krokodyla, białej czapli, kaczki syberyjskiej i innych egzotycznych okazów. Marsz w asyście nosorożca schowanego w wysokiej trawie słoniowej. Potężne pnącza lian, imponujące kopce termitów, stada małych szakali i gromady hałaśliwych małp. Wszystko to widzieliśmy na własne oczy! Po tym nie górskim, choć jakże atrakcyjnym antrakcie, pojechaliśmy do Pokhary. Pokhara przywitała nas jedną z najwspanialszych himalajskich panoram. Od zachodu Dhaulagiri, Annapurna South, Annapurna, Machhapuchhare, Annapurna ni, Annapurna IV, Annapurna II, Lamjung Himal i Manasiu. O tym, że panorama ta nie ma sobie równych przekonały nas dwie wycieczki. Pierwszą odbyliśmy na punkt widokowy Kahum Danda (1524 m n.p.m.), a drugą na platformę widokową (1592 m n.p.m.) powyżej osady
Sarangkot.

Przyszła wreszcie pora pożegnania. W oknach autobusu wiozącego nas do Kathmandu chowały się powoli Machhapuchhare, Annapurna i Dhaulagiri. Po dwóch dniach byliśmy już w stolicy Indii Delhi. Następnego dnia byliśmy już w kraju. W tej prawie dwumiesięcznej podróży towarzyszyli mi: Bogusia Chrząszcz, Maryla Dudek, Jasia Kozioł i Tereska Warczok. Wcześniej do kraju wyjechali Tereska Skiba i Grzegorz Banakiewicz.

Kategorie: Felietony

Wojciech Sowa

Wojciech Sowa

Przewodnik Tatrzański klasy II

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder