Michał Jagiełło

W 1979 roku w Wydawnictwie Sport i Turystyka ukazała się książka Michała Jagiełły „Wołanie w górach’: Książka cieszyła się dużą popularnością, aktualizowana i poszerzana o kolejne rozdziały była wznawiana jeszcze kilkakrotnie. Pod koniec b.r. ma się ukazać ósme wydanie. Dzięki uprzejmości autora możemy naszym czytelnikom przedstawić fragment jednego z rozdziałów – nigdzie ieszcze niedrukowany.

Czerwone Wierchy i nie tylko one

W połowie stycznia 2006 roku Dariusz  K.   wybrał  się  samotnie   pod   otwór   Jaskini Wielkiej Śnieżnej. Zamierzał wracać   żlebem,   którym   prowadzi   szlak. Był grotołazem i zapewne dość dobrze znał te  okolice.  A jednak  zabłądził w  rejonie Małołączniaka. Nie pierwszy i nie ostatni. We mgle i śnieżycy błąkał się, nie mogąc trafić na zejściową trasę. Wreszcie natknął się na słupek graniczny. To już było coś. Zatelefonował do TOPR, informując o swojej sytuacji. Podaj numer słupka – usłyszał. I po chwili spokojny głos ratownika: Jesteś w pobliżu Małołąckiej Przełęczy. Powinieneś schodzić przez Kopę Kondracką na Halę Kondratową. Była godzina 16.10. Dariusz podziękował i dodał, że „siada” mu telefon komórkowy. Od tego momentu nie było z nim kontaktu. Gdy po trzech godzinach grotołaz nie dotarł do schroniska, Adam Marasek wysłał w góry cztery patrole. Noc, mgła, wiatr, lawiniasto, trudności z  orientacją.  Szczęśliwie  o  godzinie  22.30

Jakub Brzosko i Maciej Latasz odnaleźli poszukiwanego. Siedział w rejonie Suchego Wierchu Kondrackiego w wygrzebanej przez siebie śnieżnej jamie. Teraz może opowiedzieć ratownikom o swojej przygodzie. Zgodnie ze wskazaniami zaczął schodzić w stronę Kondratowej, ale – znów zabłądził. Dość szybko zorientował się, że jest po słowackiej stronie, nad Doliną Cichą. Wrócił więc na grań i krążył tu i tam, chcąc trafić na szlak zejściowy. W końcu – wygrzebał jamę. I doczekał się pomocy.

Na początku lutego, była godzina 23.00, do TOPR dotarła wiadomość, że do Wojskowego Ośrodka Szkoleniowego na Groniku koło Zakopanego nie wrócił chorąży Krzysztof R. Może poszedł na Czerwone Wierchy, może do znajomego w Zakopanem… Dość lekko ubrany. A tu pełna zima. Zaczyna się rutynowe sprawdzanie: Straż Graniczna, Policja, szpital, schroniska. Cisza. Nazajutrz rankiem Wojciech Mateja ze swoją ekipą wsiada do śmigłowca kierowanego przez Henryka Serdę i Roberta Augustynowicza. O godzinie 8.45 wypatrzono ludzką postać na zboczu Małołączniaka po stronie Doliny Litworowej. Za moment przy turyście jest lekarz-ratownik Sylweriusz Kosiński, a także ratownik Stanisław Krzeptowski Sabała. Tak, to nasz chorąży. Przytomny. Wychłodzony, odmrożony, z zaburzeniami wzroku. Szybko na pokład. O godzinie 9.11 – szpital. Temperatura ciała uratowanego zaledwie 32C. Wysoko w górach Krzysztofa pochwyciło załamanie pogody: mróz, opad śniegu, dość silny wiatr. Błądził. Przetrzymał trudną noc.

Dnia 22 października 2007 r. o godzinie 18.10 telefonują turyści. Trzech mężczyzn. Podczas zejścia z Małołączniaka ku Dolinie Miętusiej – zgubili szlak. Nie mają światła. A tu mgła, padający śnieg, silny wiatr, ciemno. Adam Marasek radzi, aby wrócili na Małołączniak po własnych śladach i tam czekali… O godzinie 21.40 spotkanie na szczycie. Pakiety grzewcze. Dobre słowo, latarki na czoła i w bezpieczną dolinę. Mija północ. Wszystko kończy się dobrze. Adam zanotował, że turyści prawdopodobnie nie przetrzymaliby nocy nagrani w tych warunkach.

W cztery dni później, 26 października, około godziny 20.00 telefonują gospodarze schroniska na Hali Kondratowej, że pojawił się u nich mężczyzna zachowujący się nietypowo,  jakby  cierpiał   na   zaburzenia psychiczne. Niepokojące jest – dodają – że ten dziwny gość chce iść na Giewont, aby „umrzeć za Polskę”. W tej chwili rozmawia z nim psycholog, który akurat nocuje w schronisku. Z jednej strony – trzeba na serio potraktować taką informację i powiadomić odpowiednie służby: Policję i Straż Graniczną. Z drugiej zaś – nie wolno zapominać, że ów domniemany „nietypowy” może nie potrzebuje pomocy. Z trzeciej strony -pomoc nie może się przerodzić się w ściganie człowieka… Roman Szadkowski miał pełną świadomość złożoności sytuacji. A tymczasem kolejny telefon: gość uciekł ze schroniska! Roman rusza na poszukiwania, mając do pomocy Edwarda Lichotę, Andrzeja Maraska i Tomasza Wojciechowskiego. Rychło okazuje się, że mężczyzna poszedł w stronę Przełęczy Kondrackiej.   Tuż   przed   północą   Roman i   Andrzej   spostrzegli   na   grani   Suchego Wierchu ślady prowadzące na wschód. Po godzinie ratownicy spotkali poszukiwanego na trawersie Pośredniego Goryczkowego. Posłuchajmy Romana: Turysta nie odzywa się do nas, tylko próbuje rozmawiać „na migi”, nie jest agresywny, chociaż próbował nam uciekać w kierunku Kasprowego.(…) Po dojściu do samochodu, turysta odzyskuje głos i tłumaczy, że nie odzywał się, ponieważ w górach należy zachować ciszę, a w stronę Kasprowego poszedł, ponieważ tam wskazała mu drogę sowa, przelatująca nad nim; i uciekał nam, ponieważ musiał tam dojść i spełnić „swoją misję”. Bracie mój – nieco zagubiony. Masz rację: w obliczu majestatu natury należy zachować ciszę, każdy z nas ma swoją sowę, każdy chce gdzieś dojść i wypełnić misję…

W połowie września 2008 roku tak sypnęło śniegiem, że zrobiła się istna zima. Nie zważając na trudne warunki, w góry wybrała się pewna pani. W południe 26 września alarm: turystka spadła do Cichej. Mieczysław Ziach ze swoją drużyną już jest w wagoniku kolejki, już rusza granią, już jest na trawersie Czuby Goryczkowej, i w półtorej godziny od zawiadomienia pochyla się nad ranną. Teresa B. ma kontuzję nogi, jest też poturbowana po spadaniu stromym stokiem. Przyczyną wypadku było oberwanie się płata śniegu spod nóg turystki, w konsekwencji upadek 200 metrów, zakończony szczęśliwie dzięki nawianej poduszce śniegu – turystka poruszała się w rakach, ale bez czekana – zanotował kierownik akcji. Opatrzenie rannej, nosze, i transport w dół, w słowacką dolinę. Tysiąc metrów. Ciężka praca. Wymieńmy tych, którzy pod wodzą Mieczysława transportowali turystkę: G. Bargiel, S. Bobak, B. Gąsienica Józkowy, W. Floryn, A. Krzeptowski-Sabała, A. Mikler, P. Nadybal, B. Stoch-Michna, Z. Tabaczyński, T.  Witkowski.  W  dolinie  czekał  na  nich

To jest tylko część artykułu, zobacz pełną treść w papierowym wydaniu Maćkowej Perci.


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder