Niczego się nie nauczyłem
I nic nie rozumiem
I nic nie zapomniałem
I dalej nic nie umiem
W górach widzę, że góry
Dołem kosówka zielona
I płyną, płyną chmury
Z zachodu na wschodnią stronę…
Jarosław Iwaszkiewicz
Powiedział mi Jasiu Jabłoński, prze-zacny redaktor Maćkowej Perci, iż tradycję już jest, że z okazji kolejnego jubileuszu Koła pojawia się artykuł nim (to znaczny o Kole, nie o Redaktorze), to niestety mój. No i tłumacz mu, że ja już napisałem, co wiedziałem i za wiele nowego nie mam do powiedzenia. Nawet załatwiłem mu inny tekst do numeru, z nadzieję że o mnie zapomni. Ale On, jak to dobry (czytaj: skuteczny) redaktor naczelny, że nie mogę łamać tradycji i w ogóle… Poczęłem (teraz poczęcie w modzie) zatem dumać, co by tu napisać, żeby nie było to samo co było i żeby jeszcze było dobrze. No i wymyśliłem, że trzeba napisać o kursie przewodników tatrzańskich, który – było nie było – stanowił główne przedsięwzięcie Koła w ciągu ostatnich czterech lat. No i zacząłem pisać, ale nie bardzo mi szło, bo takie to mało było spójne i „wątki się rwały”. Wreszcie – po kolejnym monicie Jasia w stylu „wszystko gotowe i tylko na Ciebie czekamy” (huc mi ta huc) – wymyśliłem by zrobić z tego taki alfabet kursowy. No i poszło zdecydowanie lepiej. Niestety, jak przeczytałem, co napisałem, to jąłem się zastanawiać, czy bardziej to relacja jest, czy może bardziej paszkwil. Ale tym niech się już martwi Redakcja. A jak by ona się nie martwiła to uprzedzam i proszę – nie traktujcie tego co piszę niżej ze śmiertelne powagę, a kto się obrazi – ten dureń. A zatem zaczynajmy: ALBERT. Ksiądz – kursant. Dobra dusza kursu i brat-łata. Budował dobre więzi. Łagodził obyczaje. Mediował w sporach. Był zawsze do dyspozycji, w sprawach „duszpasterskich”, choć działania kursu niekiedy kolidowały mu z obowiązkami „stanu”. Załatwiał (skutecznie!) dobrą pogodę na wyjazdach kursowych. Niejedne sprawę skutecznie wymodlił. Może i to, że uniknęliśmy jakichkolwiek wypadków. Teraz my powinniśmy się modlić, by zdał egzamin; modlitwa we własnych sprawach nie zawsze bywa najbardziej skuteczna. ARTUR Mida, przewodnik tatrzański, wiceprezes, szef Komisji Szkoleniowej Koła, mój przyjaciel. Należy do ludzi znakomicie zorganizowanych, potrafiących kierować zespołem ludzi w taki sposób, że inni samodzielnie robią to, co on chce, by było robione. Mnie się to nigdy w Kole nie udało (zobacz KADRA), a Arturowi się udaje, czego przykładem był na przykład kurs robiony ku chwale działalności szkoleniowej Koła, moimi rękami. Trzeba mu oddać sprawiedliwość, że niekiedy mnie wspierał, na przykład przy okazji objazdówki na Słowacji, innych wycieczek a także egzaminów metodycznych. No i też mu naprawdę zależało na kursie, czemu dawał wyraz. Ale jak raz przyjechał na obóz w Tatrach Zachodnich (bardzo nam było wtedy potrzebne wsparcie…………… To jest tylko część artykułu, zobacz pełną treść w papierowym wydaniu Maćkowej Perci.
|
0 komentarzy