Z cyklu: Legendy Szlaku Gotyckiego

Z kościołem w Dębnie było tak. Przed z górą pięciuset laty zeszli się miejscowi góra­le i radzić poczęli:

–    Kościoły dokoła stawiają- zaczął stary baca Dziga. – Byłem w Łopusznej, w Harklo­wej – wszędzie robota, aż dudni. Jodły po Gorcach tną, kamienie zwożą. Księża nowi przyjeżdżają. Co to się nie robi?…

–    Ja zaś byłem w Grywałdzie – dodał Ja­siek, Polowacem potocznie zwany – tam do­piero mieli niezłe komplikacje. Też zgrabny kościółek wystawili, ale zanim zaczęli robotę, to im „cosi” figle okropne robiło…

–    Figle? – zdziwił się kulawy Grzela.- Ja­kie figle?

–    Jak ino dowieźli dyle i płazy na upa­trzoną górkę, gdzie kościół postawić mieli, to rano ich już tam nie było.

–    Złodzieje, psiekrwie? – usiłował roz­wiązać tę kryminalną zagwozdkę bystry Grzela.

–    Nie żadni złodzieje, tylko chyba sam święty patron, co rusz to zmieniał koncepcję, na której górce kościółek by mu się widział -pochwalił się swoimi metafizycznymi prze­myśleniami Polowac.

–    A jakiego to patrona grywałdziany mają? – zapragnęła zaspokoić ciekawość stara Ci-skula.

–    Wybrali se świętego Marcina, to teraz mają za swoje. A wiecie dlaczego? – oczywiście Polowac pewny był, że pozostali nie wie­dzą. Naturalnie – nie wiedzieli, toteż wyłożył im wszystko czysto i pięknie:

–    Marcin, to był wielki i pobożny święty, ale taki jakby niestabilny. Zaczynał jako rzymski oficer, ale jak przyszła redukcja armii, to przekwalifikował się na pustelnika, a w końcu jeszcze biskupem został. Z takim patronem, co mu się tak odmieniać lubi, to nigdy nie wiado­mo. Modlisz się do niego, dla przykładu, w ja­kiejś wojskowej sprawie, a on: „To nie do mnie, ja już w cywilu, za pustelnika robię”.

Strach padł na zebranych. Co robić? Ja­kiego świętego wybrać na patrona dla tego go­tyckiego kościółka, który to w podhalańskim stylu, wzorem innych współczesnych, stawiać poczęli. To, co dotychczas wydawało się bła­hostką, wobec wymiernych trudów budowy, przybrało miarę niemałego problemu. Jego­mościa naonczas nie było, bo go biskup pilnie widzieć potrzebował, a kłopot – był!

Siedli więc na łące, po lewej ręce mając Białkę, a po prawej – Dunajec. Kiedy zaś się odwrócili, to… mieli na odwrót. Uznali to za dobry znak i… dalej w rady. Przeanalizowali postaci wszystkich znanych im i nieznanych świętych (szczególny nacisk kładąc na tę dru­gą grupę) i… nic. Dobrze już było ku wieczo­rowi, krowy i owce sygnalizowały wyraźnie chęć powrotu na z góry upatrzone, stajenne pozycje i wydawało się, że dzień ten nie bę­dzie przełomowym, kiedy… Grzelę olśniło. Olśniło go dokumentnie! Nie pomogło naprze­mienne zanurzanie: raz – w Dunajcu, raz -w Białce, ani też bliższe spotkania pierwszego stopnia ze styliskiem bacowskiej ciupagi. Grze­la się uparł: patronem ma być święty Michał!

– Słuchajcie – argumentował – a jak nas zbóje napadną, to pojedynczy Święty, a zwłasz­cza starszy wiekiem, co nam pomoże? Jeszcze tu się w bitce o niego trap, żeby zbytnio nie oberwał. A święte Niewiasty? Dobre by były, bo miłosierne to i do wybaczania łatwiejsze, ale nie na ten teren… Na Białce – granica, za granicą – Spiszaki i węgierskich świętych moc. Jak się te wszystkie Emeryki, Kolomany, Gezy i Wendeliny na nas zgichną, to… szkoda gadać.

–    No, a ten twój Michał, to taki mocny? Nawet, jak go od tyłu, znienacka, we trzech zajść? – Polowac nie mógł znieść, że ktoś inny za eksperta od metafizycznych problemów uchodzić próbuje. Powiało przymrozkiem.

–    Święty Michał sam się bić nie musi, bo on na swoje rozkazy całe wojsko anielskie ma – objaśniał Grzela, a widać było, że olśnienie nie popuszcza mu ani trochę. – Jak On wszyst­kie dywizje piekielne, pod wodzą samego Lu­cyfera, tak dobił, ze przez parę wieków nor­malnego diabła spotkać się nie dało, bo z po­wodu licznych siniaków, wstyd się im było w towarzystwie pokazywać, to co?! To mało?! A jak przed dwustu laty, w Dolinie Kościeli­skiej polskim rycerzom Tatarów patroszyć po­magał, tak że kości ich do dziś porozrzucane leżą?! A jak do rangi Archanioła, bez żadnej protekcji i korupcji, doszedł?! No! Który to mnie tam lał ciupagą? – zmienił nagle temat Grzela.

–  No, dobra – ustąpił niespodziewanie Polować – niechby już był ten Święty Michał, ale niech On najpierw przyobieca, co On dla nas zrobić może.

Ale jak go baby wzięły w obroty, że to grzech i obraza boska, tak Świętego na próbę wystawiać, to ino ręką machnął i poszedł do chałupy. Grzelę zaś tak obsiadły, że chłopu nic nie pozostało, jak tylko: kapelusz na łeb i do Świętego w te pędy, z zapytaniem, czy by się nie zgodził. Tak też i uczynił. Na Turbacz po­szedł, żeby z wysokości baczenie dawać, czy jaki przelatujący anioł, dla odpoczynku gdzie nie przysiądzie.

Nie było Grzeli długie miesiące, a może i lata… W końcu wrócił i to nie z pustymi rę­kami!  Rulon pergaminu wystawał mu zza pazuchy. A kiedy już wszyscy, co do jednego się zeszli, zaczął swą opowieść:

–  Na anioły czekałem do wiosny. Przyleciały od południa. Od razu wyłożyłem im, co i jak, że mi o protekcję chodzi. Jeden, przyznał się, ze jest adiutantem samego archanioła i że widzi możliwość pozytywnego załatwienia sprawy. Dwa oscypki, co mu dałem, pod skrzydło wcisnął, a mnie cierpliwie czekać kazał. Czekałem. Wjesieni anioły odleciały, a ja czekałem dalej… Aż tu na świętego Michała, zafurczało coś, zadźwięczało, patrzę – jest mój aniołek. W dobrym humorze był, ale wiadomo, imieniny szefa. Ponadto, dzięki sygnalizowanemu machnięciu skrzydłem lecącego z przeciwka, nie dał się złapać na radar…

–   Załatwiłem twoją sprawę – mówi. – Długo to trwało, bo Archanioł był trochę załatany, ale, jak widzisz, koniec wieńczy dzieło. Najważniejsze, że zgodził się i widziałem, że propozycja wasza wielką sprawiła mu satysfakcję. Zaraz też zaczął przemyśliwać, jakby tu pobożnym dębnianom za taki honor odwdzięczyć się mógł najlepiej. Widać było, że bardzo chce, ale nie bardzo wie jak. W końcu obrócił się do świętej Katarzyny, co to już od dwustu lat za patronkę Nowego Targu jest zatrudniona, za jaką taką radą. A święta Katarzyna mówi, że Matka Boska Ludźmierska wybrała się z Dzieciątkiem na spacer nad Dunajec, to jakby poszli bulwarami naprzeciw, to ich spotkają. Wiadomo, co cztery głowy, to nie dwie. I tak się stało. Usiedli sobie w czwórkę i… burza mózgów. Niewiasty radziły, Dzieciątko akceptowało, a święty Michał tylko łamał pióra, żeby nadążyć ze spisywaniem. Dobrze, że na biednego nie trafiło… A to, co spisał, jest na tym oto pergaminie.

I tak jak poprzednio: Anioł – Grzeli, tak teraz Grzela – dębnianom, pergamin podał. A było tam napisane tak:

Ja, Michał Archanioł, z Bożej Łaski do­wódca Niebiańskiej Gwardii, będąc wdzięcz­nym za obranie mnie patronem waszej świą­tyni, obiecuję, że po wiek wieków, Kościołem Siedmiu Cudów będzie ona zwana……………………………

To jest tylko część artykułu, zobacz pełną treść w papierowym wydaniu Maćkowej Perci.


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder