Kazimierz Kluczewski – Po co mi obecna Orla Perć?
Zdaję sobie sprawę, że wszystko co napiszę będzie mocno krytykowane przez moich Kolegów przewodników z koła M. Sieczki, którzy raczej kultywują tradycję, a rzadziej patrzą w przód. Przysłuchując się dyskusji w sprawie Orlej Perci na ostatnim Krakowskim Festiwalu Górskim odniosłem wrażenie, że głównym orędownikiem pozostawienia jej w spokoju lub wykonania drogi żelaznej był Jerzy Wala – postać dla mnie wybitna, bardzo ceniona od dawna. Jednak jego argumentacja w tym wypadku, że jest to wartość historyczna, nie bardzo mnie przekonuje, bo wolę chodzić po nowym, brzydkim, ale pewnym moście, raczej niż po historycznym cennym, ale rozpadającym się zabytku z nadmierną ilością ludzi. Względy bezpieczeństwa winny decydować ponad wszystko.
Czy może mnie łączyć z Orlą Percią to, że nigdy jako przewodnik nie zarobiłem tam ani jednej złotówki, a rozmowy na temat prowadzenia po niej 20-osobowych grup kompromitują zleceniodawców? Natomiast jeszcze jako kandydat na przewodnika prowadziłem po Orlej Perci powabną młodą lekarkę z Warszawy za obiad w Murowańcu, a drugi raz razem z Krzysztofem Kosińskim, po stanie wojennym, amerykańskiego szpiega za whisky.
Potem było już tylko gorzej: dwukrotnie w rejonie Koziej Przełęczy próbowano mnie zrzucić w dół, choć pewnie nie celowo. Kiedy w trzecim przypadku spadający plecak ze stelażem aluminiowym uderzył mnie w ramię (szczęśliwie nie w głowę), uznałem, że limit szczęścia wyczerpałem i od siedemnastu lat na Orlej Perci już nie byłem. Urokliwe rejony Białej Wody i Doliny Jaworowej zastępują mi Orlą z nawiązką.
Zastanawiam się, kogo podnieca ten przeludniony w lecie szlak: taternika nie, przewodnika po kilkunastokrotnym jej przejściu też nie, pozostaje więc nieznany tłum o bardzo zróżnicowanych umiejętnościach – od dobrych do bardzo złych, z przewagą tych ostatnich.
Dochodzą jeszcze grupy oazowe i ambitni harcerze na czele z osiemnastoletnim druhem drużynowym.
Czy nie byłoby lepiej propagować formę poruszania się w górach przy pomocy małej ilości podstawowego sprzętu wspinaczkowego?
Usunięcie łańcuchów, założenie punktów stanowiskowych z ewentualnymi przelotami i zastosowanie jednego kierunku ruchu na Orlej Perci bez wątpienia zmniejszy ilość ludzi, a tym samym zwiększy bezpieczeństwo.
Może po latach wytworzy się u nas nowa jakość turysty lepiej przygotowanego sprzętowo, a zamożniejsi i wygodni powierzą swoje bezpieczeństwo kompetentnym fachowcom. Wtedy i ja ruszę ponownie, aby poznać szczegóły przejścia i zażyć nowej jakości przygody, korzystając tylko z naturalnej rzeźby skały, do czego namawiam tych z mniejszymi i większymi brzuszkami.
Henryk Łukasik – O via ferracie na Orlej Perci
W „urządzenie asekuracyjne” typu via ferrata lub Klettersteige wyposażone są niektóre drogi wysokogórskie lub wspinaczkowe w Alpach. Najtrudniejsze i najbardziej efektowne via ferraty zbudowano w Dolomitach. Prowadzą one turystów stromymi ścianami, kominami, półkami skalnymi, których pokonanie bez sztucznych ułatwień byłoby trudne lub wręcz niemożliwe. Podkreślam dla „turysty”, nie dla taternika, alpinisty, wspinacza asekurującego się liną. Stąd zachwyt w oczach i zauroczenie w mowie i piśmie u tych wszystkich turystów, którzy z via ferrat korzystali. Nie da się jednak po nich wspinać bez osobistego sprzętu. Wspinanie się w kaskach i uprzęży wspinaczkowej, wpinanie się za pomocą lonż w przygotowane wcześniej stalowe liny asekuracyjne, daje duże poczucie bezpieczeństwa, pozwala na pełne obcowanie ze ścianą, daje satysfakcję z własnej sprawności fizycznej i umożliwia podziwianie piękna gór wysokich wszystkim tym, którzy w inny sposób nigdy by tego nie doświadczyli. Ten sposób udostępniania gór wysokich jest zatem jak najbardziej uzasadniony i polecany. Pytanie tylko: czy wszędzie i w każdych warunkach?
Klasyczna wspinaczka z liną jest najczęściej wynikiem długotrwałego szkolenia, dającego obycie w skale i niezbędne doświadczenie, pozwalające zmierzyć się z ambitniejszymi górskimi celami. Satysfakcji z samodzielnie zdobytej ściany lub szczytu nie da się z niczym porównać.
W ostatnim czasie niektóre środowiska związane z Tatrami proponują zastosowanie asekuracji typu via ferrata na Orlej Perci. Szlak ten ma już 100 lat. Biegnie w dużej części granią, ubezpieczenia tworzą żelazne łańcuchy, klamry i drabinki. Cieszy się wielką popularnością wśród turystów. Wielu z nich właśnie tutaj połknęło bakcyl wspinaczki. Wielu też nie doceniło trudności, szlak w swej historii pochłonął ok. 90 ofiar śmiertelnych. Właśnie zwiększenie bezpieczeństwa wędrujących jest tu głównym argumentem.
Osobiście nie popieram tego pomysłu. Z kilku powodów.
Orla Perć jest jedynym w polskich górach szlaku wysokogórskim. Tradycja asekuracji, którą stworzył ks. Gadowski, nie jest doskonała, ale pozwala przeciętnie sprawnemu i rozsądnemu turyście, w miarę bezpiecznie, pokonać szlak. Dla większości „ceprów” to łań-cuchy, a nie lina, są synonimem górskich trudności. Liczba wypadków przy tak masowym ruchu turystycznym, w trudnych wysokogórskich warunkach, przy znanych kaprysach aury tatrzańskiej, świadczy o tym, że jednak Opatrzność miała w opiece tędy wędrujących. Większe poczucie bezpieczeństwa, to nie znaczy całkowite. Także na via ferratach, oprócz sprzętu osobistego, wymagana jest sprawność fizyczna, znajomość podstawowych zasad wspinaczki klasycznej, a nade wszystko rozsądek niezbędny jest w każdej górskiej sytuacji. Sprzęt wszystkiego nie załatwia. Przecenienie własnych umiejętności i sił na kilkugodzinnych turach, nagłe załamanie pogody, także i tu może prowadzić do tragedii. I zapewne tak się niejednokrotnie stało, tylko trudniej u nas o porównywalne dane.
Orla Perć „najhonorniejszy szlak wysokogórski” w Tatrach, w alpejskiej skali trudności jest jednym z łatwiejszych. Wspinaczka
To jest tylko część artykułu, zobacz pełną treść w papierowym wydaniu Maćkowej Perci.
0 komentarzy