„Kiedy byłem młody, gdziekolwiek się ruszyłem słyszałem: to syn doktora Ferstera, a dziś, gdziekolwiek się pojawię, słyszę: to ojciec Piotra Ferstera, dyrektora Piwnicy pod Baranami”. Tak żartobliwie mówi o sobie. Dzisiaj porozmawiamy więc o samym Marianie Fersterze, prezesie Koła Przewodników Tatrzań­skich im. Macieja Sieczki w Krakowie.

MP Twój pierwszy kontakt z górami?

Marian Ferster Już przed II wojną świato­wą jeździłem z rodzicami do Zawoi, a później na narty do Zakopanego, które zauroczyło mnie swoją atmosferą. Do dziś pamiętam wnętrza sklepików ze sprzętem narciarskim, zapach smarów do nart i dźwięk dzwonków sanek sunących po śniegu Zakopanego tamtych czasów, Za­kopanego, którego już nie ma.

MP Czy ktoś zaszczepił w Tobie miłość do Tatr?

MF Tak, między innymi moja mama, która chodziła w Tatry z prof. Ignacym Królem, taternikiem, narciarzem i wielkim miłośni­kiem Tatr. Rodzice jeździli koleją z Nowe­go Targu do Królewian i dalej do Popradu, a stamtąd do Szmeksu — skąd wyruszali w Wysokie Tatry. Ich opowieści działały na moją wyobraźnię. Opowiadali o zimo­wych wypadach w Tatry na narty — zjeż­dżali z Kasprowego, kiedy jeszcze nie było kolejki linowej. Drugi impuls to harcerstwo, które wszczepiło we mnie ten bakcyl ta­trzański. Już przed wojną należałem do zuchów, a po wojnie jako 16-letni chłopak wstąpiłem do Czarnej 13-tki, a następnie do Czwartej KDH im. Jerzego Grodyńskiego (obrońcy Lwowa). W butach podku­tych gwoździami, w mundurach harcer­skich, wyposażeni w sznury do suszenia bielizny, wyruszaliśmy w Tatry: między in­nymi na Orlą Perć, granią od Świnicy po Zawrat. To był mój pierwszy kontakt ze skałą. Harcerstwo nauczyło mnie samo­dzielności, rzetelności i uczciwości, radze­nia sobie w trudnych sytuacjach, a więc cech, które powinien mieć każdy uprawiający turystykę górską. Wspólnie z kolega­mi z drużyny harcerskiej zainicjowaliśmy spływ płaskodenną łodzią z Krakowa w kierunku Gdańska.

Maćkowa Perć

MP Opowiedz coś o tym więcej.

MF Tych wypraw było 5, ostatnia już po ukończeniu studiów. Za niewielkie pienią­dze kupowaliśmy zużytą już łódź od prze­woźników na Wiśle. Przez całą zimę re­montowaliśmy ją, budowaliśmy drugą, podniesioną podłogę, na której mocowali­śmy namiot. Trzeba było zebrać prowiant: kasze, makarony, a w czerwcu gdy ludzie pozbywali się starych ziemniaków, my zbieraliśmy je do worków jako zapasy na podróż. Wypływaliśmy w wakacje, każdy

To jest tylko część artykułu, zobacz pełną treść w papierowym wydaniu Maćkowej Perci.

Wojciech Sowa

Wojciech Sowa

Przewodnik Tatrzański klasy II

0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder