Drogami skalnej ziemi

Zielone znaki prowadzą nas z Kuźnic do ujścia Doliny Kasprowej. Na sze­rokiej drodze zostawimy wspo­mnienia o zakopiańskich hamer­niach. W pamięci plącze się jeszcze, zasłyszana kiedyś, śpiewana przez nich nuta:

Niźnie hamry – wyżnie hamry Tojes nase rzeziwo! Kujom młoty – bijom młoty Hamerniom na piwo!

– i rychło przechodzi w inną, ogarniającą po-

leśną kotlinkę, na którą właśnie wchodzimy:

W starym rąbanisku Między wykrotami -Stoi siumne dziewce, Zalywo sie łzami!

W starym rąbanisku między wykrotami połyskuje teraz słońce, kładąc duże jeszcze cienie na stokach. Skręcamy w lewo. Wnet wchodzimy w gęstwę kosodrzewiny i juhaską percią pniemy się w górę, ku przełęczy Me-chy. Jest to jedno z bardziej ustronnych miejsc. Trudno znaleźć towarzysza wycieczki, który chciałby tą właśnie drogą iść na Halę Gąsie­nicową. My chcemy jednak do Hali dojść, a nie dojechać; opłaca się to stokrotnie. Dro­ga jest śliczna, prowadzi wzdłuż zboczy peł­nych czerwcowego życia. Chłodne powietrze niesie z lasu poranne nuty ptaków, wplecione w zbyrkanie wynoszących się ku grzbietom owiec. Wreszcie – Mechy. Świeża zieleń ogar­nia nas ze wszystkich stron. Rodzi się piąty ży­wioł, żywioł zieleni… Niebo posłuszne ziemi traci błękit, zielenieje, zdziwione spada na las. Stajemy na przełęczy. Widok – jak w sonecie Tetmajera:

… zwolna wszystkie się światła zlały w jedno słońce olbrzymie i jaskrawe na mgieł ciemnych morzu, coraz niżej i w dolinę śródskalną płynące -aż upadło w kamienne gdzieś złomy daleko i po szerokim, krętym górskiej wody łożu płynie ogromną, zloto-purpurową rzeką.

{Z Przełęczy Mechy)

Od południa, nad zadymioną słońcem Doliną Stawów Gąsienicowych, stoją szczyty Wysokich Tatr. Śniegu nadspodziewanie mało o tym czasie. Gdzieniegdzie powbijane małe stożki podkreślają mrok żlebów. Nad granią kulą się białe chmurki wilgotne od błękitu. A dołem, bliżej, spływa od hali łagodną falą las. Im niżej, tym bujniej wypełnia dolinę, w górze słabnie w pochodzie; co odważniejsze smreki wychodzą jeszcze naprzeciw trudom życia, ale i one w końcu przystają, ustępując kosodrzewinie. Szałasy wtórują liniom grani, współżyją z lasem. Tę samą wartość posia­dała bryła schroniska na Hali Gąsienicowej, z umiarem powtarzająca kształt obu Kościel­ców. Niestety po niedawnej przebudowie wkradła się w nią bardziej obca linia. Stwier­dzamy to w momencie, gdy schodząc z prze­łęczy na Halę obserwujemy budynek. „Na-pęczniał” on od wewnątrz, uzyskał bardziej dosadny profil podkreślony sztywnym otwar­ciem dachu dla pomieszczenia w nim rzędu okien.

Zbliżamy się do szałasów. Jeden z nich, osobno stojący, żywiej nas zajmuje. Siwy dym zdradza palącą się w szałasie watrę. Podcho­dzimy bliżej; zatrzymuje nas głuchym basem stróżujący owczarz. Na hasło psa wychyla się baca. Zaprosiny są serdeczne, zanim jed­nak weszliśmy do środka – obchodzimy sza­łas wokoło, uczymy się budarskiego kształtu. Czworobok bacowskiej koliby tworzą pelty smrekowe, ułożone na węgiel. Istotną bryłę szałasu kształtuje dach i szczyt. Człowiek bu­dując szałas miał na względzie przede wszyst­kim warunki klimatyczne i atmosferyczne. Naremnice i kurniawy, ciężar śniegów i siła wiatrów decydowały o sposobie przykrycia pasterskiej gazdówki, kierowały każdym ru­chem siekiery. Spotyka się więc użyteczność z pięknem, tworząc w krajobrazie ład. Północ­na opaść dachu załamuje się, zmniejsza kąt nachylenia i sięga deskami bez mała ziemi. To…………………………..

To jest tylko część artykułu, zobacz pełną treść w papierowym wydaniu Maćkowej Perci.

 


0 komentarzy

Dodaj komentarz

Avatar placeholder